Całodniowa wycieczka po hurtowniach z armaturą sanitarną, kafelkami, fugami i innymi gadżetami łaziennymi skończyła się tym, iż do domu wróciliśmy o godz. 18.09 z niczym. Albo z Nietzschem (takim filozofem, niemieckim zresztą). Za wyjątkiem stosu makulatury w postaci folderów z Opoczna, Paradyża (albo Paryża, już sama nie wiem) oraz Koła.
Żadnych postanowień. W głowie mętlik. Mózg wyprany. Nieodwirowany.
Z pozytywów to fakt, iż oboje nie daliśmy się zwariować. No i nie doszło do jakiś scen dantejskich między narzeczeństwem, co ważne. Pełna zgoda i harmonia. No prawie ;)
Nocą zaowocowało to w sny. W roli głównej kontenery z gruzem oraz Cyganie, co czyhali na ów gruz.
Matko, czy to już pierwsze stadium fiksacji czy jeszcze nie? ;)
shopping łazienkowy.
TAGS :
okropny czas...okropny, sił i mocy!
OdpowiedzUsuńJa to nie wiem czy dalabym rade z takimi projektami. Nie mam cierpliwosci i nerwow, a pomyslow wystarcza na gotowe:))
OdpowiedzUsuńNormalka, kolejnym etapem jest zamieszkanie w samochodzie gdzieś pomiędzy Castoramą, Obi i Leroyem :)
OdpowiedzUsuńno to powodzenia! jakieś 3 lata temu też przez to przechodziłam i jak to baba kierowałam się wyglądem... no i mam. .. właśnie wymieniam całą armaturę bo zajadę się przy czyszczeniu...:-)
OdpowiedzUsuń