Całodniowa wycieczka po hurtowniach z armaturą sanitarną, kafelkami, fugami i innymi gadżetami łaziennymi skończyła się tym, iż do domu wróciliśmy o godz. 18.09 z niczym. Albo z Nietzschem (takim filozofem, niemieckim zresztą). Za wyjątkiem stosu makulatury w postaci folderów z Opoczna, Paradyża (albo Paryża, już sama nie wiem) oraz Koła.

Żadnych postanowień. W głowie mętlik. Mózg wyprany. Nieodwirowany.

Z pozytywów to fakt, iż oboje nie daliśmy się zwariować. No i nie doszło do jakiś scen dantejskich między narzeczeństwem, co ważne. Pełna zgoda i harmonia. No prawie ;)

Nocą zaowocowało to w sny. W roli głównej kontenery z gruzem oraz Cyganie, co czyhali na ów gruz.
Matko, czy to już pierwsze stadium fiksacji czy jeszcze nie? ;)