Dwa dni łażenia po ogólnodostępnych butodajniach spełzły na niczem! Wróciłam bez butów, za to z odciskami! Oraz z lekkim skrzywieniem w tematyce ślubnej. Większość sprzedawczyń bowiem usiłowała mi wytłumaczyć, że buty panny młodej powinny być śnieżnobiałe, na leciutkim czółenku, z ogromnym czubem dla równowagi z przodu. A, no i paseczek, na zapiętce. Z klamerkOM. Najlepiej złotOM.

Pytawszy o obuwie w innej kolorystyce spotykałam się ze wzrokiem pełnym zdziwienia, a nawet może i politowania. W efekcie buty kolorów mocno przeze mnie pożądanych nie są obecnie produkowane. Za wyjątkiem jednej, powtarzam JEDNEJ firmy, mianowicie Kazaru. Tam są! Za jedyne prawie pińcet polskich złotych.

W tematyce obuwia ślubnego wiem już zasadniczo wszystko. Za sprawą tych pań. Powinny być "raczej biżuteryjne" (cyt. za jedną z nich), białe i ze satyny. Uhm. To ja może ślub przełożę, spokojnie czekając na lepsze jutro. Niechaj mi Arkadius czy inny Zień zaprojektuje coś bardziej wyrafinowanego. Bo teraz, abstrahując od kolorystyki, to modne są li i tylko plat-for-my. Mierzyłam. Zyskałam na wzroście jakieś 10 cm, to fakt. Do takich bucików jednak powinni od razu dawać gratis przynajmniej jedną kulę ortopedyczną!

O biżuterii ślubnej wypowiem się w następnym odcinku.

Tuż po wiadomościach :)