Tera może jo, Narzeczony.
Będzie o ubiorze moim, coby nie było zbyt monotematycznie otóż.
Jak każdy przedstawiciel mego stanu i tzw. dżender (gender), że płci znaczy się, do powiedzenia na temat mojego ubioru ślubnego mam niewiele, coby nie rzec prawie wcale.
A to z powodów kilku:
Po pierwsze primo - mam świetną Teściowom, której życzyłbym każdemu wchodzącemu na tę nierówną drogę Menszczyźnie. Owóż Ona to wybrała mi garnitur, będąc tylko jeden raz w sklepie i to bez mojego osobistego udziału dodam. Został mi on pokazany przez moją Narzeczonom i od razu mi przypasował jak druga skóra (choć miałem jeszcze kilka warstw na sobie).

Po drugie primo - mam Cudowną Narzeczoną coby nie mówić, przyszłą Żonę, która ma gust niewiele różniący się ode mnie.

Po trzecie primo ultimo - o czym to miało być...acha...nie mam wpływu na nic inszego bowiem i tak:
1. kolor koszuli musi pasować do koloru sukni Waćpanny Młodej,
2. kolor krawata, muchy, ascota, fulara, musznika i innych zwisów męskich musi pasować do koloru bukietu ślubnego
3. cała reszta ma pasować do reszty Panny Młodej.
Czy są jakieś sprzeciwy? Nie widzę rąk...więc uznaję sprawę za zamkniętą (wali młotkiem w blat biurka pracowego).

I takie jeszcze pytanie mam do męskiej widowni: czy któś z Was nosił fular, ascot czy cóś inszego niż krawat i musznik?